Nikola Kurkowska
Każdego tygodnia w Polsce publikowane są nowe książki, filmy oraz seriale. Jeżeli pomnożyć to przez wszystkie wydawnictwa, stacje, portale itp., to w miesiącu pojawia się kilkadziesiąt nowych tytułów. I to w tylko jednym kraju! Gdyby wziąć pod uwagę cały świat, tych tytułów jest już kilkaset. Tysiące stron oraz tysiące minut na wyciągnięcie ręki; czekających na odkrycie. Pojawia się więc pytanie, czy w ogóle powinno wracać się do czegoś, co już się obejrzało, czy przeczytało?
Poruszyłam ten temat w rozmowie z paroma osobami. Każda z nich okazała się posiadać książki oraz tytuły, do których wraca dość regularnie. Jednak nigdy nie zastanawiali się oni nad samą ideą, więc zazwyczaj spytani „czy warto oglądać bądź czytać to, co już się widziało?“, raczej zaprzeczali i wspominali o tytułach, których nie mieli jeszcze czasu poznać, a chcieliby. Prawie każdy z nas ma jakąś listę filmów albo seriali do obejrzenia, czy stosik książek czekających na przeczytanie – mały wyrzut sumienia zbierający kurz na szafce nocnej. Dlaczego jednak co jakiś czas sięgamy po to, co już znamy? Powodów jest kilka.
Powrót do ulubionej książki po latach może się skończyć na dwa sposoby. Z jednej strony może pomóc nam odkryć, że nasze preferencje się zmieniły. Co nie jest samo w sobie czymś złym i poświęcony czas nie będzie zmarnowany. Może być też tak, że teraz po prostu interesuje nas coś zupełnie innego. Za to z drugiej strony po latach możemy zwrócić uwagę a zupełnie inne aspekty, co jest osobiście moją ulubioną rozrywką, ponieważ czuję się, jakbym nagle znalazła skarb, o którym nie miałam pojęcia, że był tuż przed moim nosem. Nasza perspektywa się zmienia i czasami dopiero po latach zauważamy jakiś piękny cytat, czy przekaz zapisany między wierszami; dostrzegamy nowe szczegóły, a może nawet odkrywamy, że książka miała zupełnie inne przesłanie, które kiedyś nam umknęło, ponieważ nie patrzeliśmy wtedy na świat w taki sposób, w jaki patrzymy teraz.
Pojawia się jednak pytanie, co jednak gdy po powrocie do ulubionego tytułu okaże się, że on nam się już nie podoba? To również nic złego, ponieważ jak wspomniałam wyżej, zmieniamy się, a nasze doświadczenie wpływa na nas światopogląd. Nie umniejsza to jednak komfortu, radości, czy odprężenia, które przynosił nam dany tytuł w przeszłości. Był tam, kiedy go potrzebowaliśmy. Teraz pozostaje nam tylko odkryć, co sprawia nam przyjemność obecnie.
Kolejnym powodem przemawiającym za powracaniem do sprawdzonych tytułów jest tempo życia. Obecnie w 2020 roku mogło wydawać się, że życie zwolniło, może nawet w pewnym momencie zamarło na chwilę, jednak dni mijają i ostatecznie wszystko toczy się dalej. Są terminy, sprawy do załatwienia i człowiek zawsze jest zabiegany. Nie wspominając o tym, że nieubłaganie zbliża się sesja. Czasami jest się zbyt zabieganym, aby mieć czas na rozeznanie się w nowych tytułach, śledzenie na bieżąco premier kinowych, czy tych wszystkich nowych seriali lub ich sezonów pojawiających się na portalach streamingowych. Ale nasza potrzeba oderwania się choć na chwilę pozostaje. Potrzebujemy czegoś, aby zregenerować umysł, skupić się na czymś innym, rozluźnić się. Nic nie sprawdza się wtedy lepiej niż ulubiona książka, czy ukochany serial.
Czasami wracamy jednak do tytułów, które może niekoniecznie nazwalibyśmy „ulubionymi“ – sięgamy bowiem po tak zwane guilty pleasure, czyli nasze grzeszne przyjemności. Moi rozmówcy przyznali, że w stresujących momentach sięgają po coś, przy czym po prostu nie trzeba za dużo myśleć. Wiedzą, że czasami już dawno powinni „wyrosnąć“ z danych historii, jednak to właśnie one pojawiają się na tapecie, gdy chcą się rozluźnić, jak książki z dzieciństwa oraz animacje. Może w ten sposób unikają również ryzyka rozczarowania się nowymi tytułami, które mogą nie wypełnić tej potrzeby, którą mamy w momentach stresu.
Mam również swój bardzo osobisty powód, a jest nim to, że czasami po prostu pragnę i muszę powrócić do sprawdzonego tytułu. Są seriale, które oglądam praktycznie co roku. Ba, są filmy i seriale, które oglądam z każdym z moich przyjaciół, ponieważ są dla mnie tak ważne. Są też filmy, które oglądam, gdy czuję się np. przygnębiona lub książki, do których wracam, gdy już nie mam na nic innego siły. Dlaczego? Po pierwsze, czasami szczegóły szybko mi umykają i chcę przypomnieć sobie, o czym dokładnie była ta historia, odkryć ją w ten sposób na nowo. Nie jest to jednak aż tak ważny dla mnie powód, ponieważ zauważyłam, że większość ulubionych tytułów zapada mi w pamięć bardzo dobrze. Zupełnie inaczej jest jednak z masą „przeciętnych“ tytułów, których jest teraz bez liku. Co jest moim po drugie. Mogłabym w tym momencie zacząć dyskutować o obecnym problemie ilości nad jakością (w oryginale: quantity over quality) w kulturze, jednak mijałoby się to z celem, ponieważ chodzi tu o moje osobiste odczucia.
Mam wrażenie, że większość nowych produktów kulturowych jest nijaka. Owszem mogą być zabawne, pouczające, wciągające, przerażające itd. przez jakąś krótką chwilę. Jednak rzadko zdarzają się pozycje, które całkowicie zmieniają ci światopogląd, zapadają ci w pamięć na długie miesiące i nie opuszczają twoich myśli przez tygodnie. Tytuły, o których chce się dyskutować bez końca, więc namawia się namiętnie znajomych do zapoznania się z nimi. Obecnie takie książki, seriale, filmy są prawdziwą rzadkością. Ponownie zaznaczę, że jest to tylko moje zdanie i ma również swoje powody. Jednym z nich jest to, że przez lata prowadziłam bloga o kulturze i dużą
jego częścią było pisanie subiektywnych recenzji. Pojawiały się tytuły, o których pisałam małą książkę, analizując je pod każdym kątem. Były jednak i tytuły, o których nie miałam za wiele do powiedzenia i trudno było mi napisać chociaż jedną stronę, a nie chodziło wcale o to, że były one złe (wbrew pozorom, jeżeli coś jest naprawdę złe, to pisanie o tym jest nie mniej przyjemne, niż o tych wspaniałych tytułach). Często były one po prostu „w porządku“ – tylko tyle lub aż tyle.
Myślę nad tym już od dłuższego czasu. Jak to możliwe, że pamiętam o wiele lepiej coś, co oglądałam prawie dziesięć lat temu, a nie mogę sobie przypomnieć, gdzie widziałam tę scenę z plaży, co siedzi mi w głowie od paru dni? Jak się później okazało widziałam ją w serialu, który oglądałam dosłownie niecałe dwa tygodnie temu, ale pamiętała to moja siostra, a nie ja. Nie wspominając nawet o tym, że czasami wezmę do ręki książkę, którą na pewno przeczytałam, a nie pamiętam zupełnie nic. Imiona bohaterów nie są ważne, można nawet powiedzieć, że fabuła nie jest w tym momencie aż tak ważna. Co wtedy czułam? Podobała mi się, czy nie? Teraz jednak trzymam tę książkę wpatrując się w jej tytuł i już nic nie czuję – nada, null.
Moje rozważania mogłyby prowadzić w tym momencie czytelnika do wniosku, że zarówno ja, jak i moi rozmówcy nie robimy nic poza „odgrzewaniem starych kotletów“, co oczywiście nie jest zgodne z prawdą. Choć już od dawna się tak nie czuję, to był moment, gdy czułam presję, aby czytać i oglądać, jak najwięcej nowości, ponieważ o tym się mówi i o tym ludzie chcą czytać. Niektórzy mogą dać złapać się w taką pułapkę i czuć niepotrzebny stres związany z tym, że nie mają jak nadrobić wszystkich gorących produkcji, które wychodzą. A przecież nie o to w tym wszystkim chodzi!
Odkrywanie nowych tytułów może być prawdziwą przygodą – oczywiście nie zawsze udaną, ale tak to już jest – mamy własny gust, a czasami oczekiwania, które nie zostają spełnione. Jak najbardziej warto jest więc sięgać po nowości, czy głośne tytuły. Gdy nie jesteśmy jednak do nich do końca przekonani, to warto jednak dać sobie czas i powrócić do tego po paru tygodniach, czy miesiącach, aby sprawdzić, czy dalej interesuje nas zapoznanie się z danym tytułem. Niektóre książki będą czekały na półce przez lata i wciąż będziemy chcieli się z nimi zapoznać. Bywa i tak, że natkniemy się na coś kilkanaście lat po premierze, gdy cały świat już o tym zapomni, a będzie to dokładnie to, czego szukaliśmy. Czytanie oraz oglądanie – jeżeli nie jest naszą pracą, czy obowiązkiem – powinno być przede wszystkim przyjemnością.