Autorka: Julia Syrocki
W Berlinie mieszka dużo Polaków, którzy gotują polskie potrawy i lubią jeść typowo polskie smakołyki. Można z Berlina pojechać do Słubic na duży rynek i tam zrobić zakupy spożywcze. Ten rynek jest bardzo popularny i dużo ludzi z Niemiec tam jedzie kupować jedzenie i odzież. Jednak jedzie się półtorej godziny w jedna stronę, czyli minimum trzy godziny się siedzi w samochodzie. Gdybyśmy to robili co tydzień, tracilibyśmy dużo czasu na jeżdżenie i dużo pieniędzy na paliwo.
Mamy też możliwość dostać polskie artykuły spożywcze w Berlinie, ponieważ istnieją polskie sklepy. Te sklepy sprzedają produkty z Polski, które zostają przewożone do Berlina. Są to produkty zapakowane jak czipsy, pasztetówki i przyprawy albo świeże ciasta, mięso i sery. Można też dostać polskie gazetki i czasami jest możliwość zamawiania tortów na przykład na urodziny albo chrzciny.
Te sklepiki są często dość małe i pracują tam ludzie, którzy umieją mówić po polsku, i to jest ważne, ponieważ większość klientów to Polacy. Oczywiście nie ma dużo wyboru w takich małych sklepach, ale można dostać główne polskie rzeczy. Zwłaszcza na święta te sklepiki są pomocne, ponieważ można tam dostać barszcz i uszka na wigilię albo białą kiełbasę na Wielkanoc. Jednak radzę już wcześniej pójść i zamówić kilka lasek kiełbasy i innych podstawowych rzeczy na święta, ponieważ wtedy ludzie szybko je wykupują.
Negatywnym aspektem tych sklepów jest, że są dość drogie i płaci się dużo więcej za produkty niż w Polsce.
W dzisiejszym czasie nawet w normalnych niemieckich sklepach jak Edeka można dostać kilka polskich produktów, ponieważ mają często mały kąt z rzeczami z innych krajów.
Na koniec można powiedzieć, że te sklepy polskie są wśród Polaków znane i chętnie odwiedzane, jednak tylko na małe zakupy, jak się chce coś typowo polskiego. Zwykłe zakupy robi się dalej w niemieckich sklepach, ponieważ jest tam taniej i ma się więcej wyboru.
- Julia o sobie: Urodziłam się w Berlinie, ale moja rodzina pochodzi z Polski. Mówię już od małego po polsku i bardzo chętnie jeżdżę tam do rodziny albo zwiedzam polskie miasta, w których jeszcze nie byłam. Na Uniwersytecie Humboldtów studiuję polonistykę i anglistykę, ponieważ oba języki mi się bardzo podobają.
Autor: Simone Aglan-Buttazzi
Istnieje kilka sposobów na uzyskanie dostępu do drukowanych polskich książek w Berlinie. Najlepszą opcją jest zawsze biblioteka, na przykład ta w Instytucie Slawistyki i Hungarystyki. Jeśli jednak człowiek ma ochotę na zakupy i chciałby uniknąć Internetu, to nie ma zbyt dużego wyboru. Punktem odniesienia pozostaje ➚buchbund w „Kreuzköllnie”, ale to nie jedyna księgarnia z tytułami po polsku.
Do 2022 roku można było znaleźć kilkanaście takich książek w Dussmannie, największym lokalnym centrum handlowym z produktami kulturalnymi. Na pierwszym piętrze, niedaleko księgarni anglojęzycznej, znajduje się dział poświęcony książkom importowanym. Takie tomy są przede wszystkim z Francji, Hiszpanii, Włoch i Rosji, a w osobnym pomieszczeniu jest dużo książek dla dzieci. Ostatnio Dussmann został całkowicie zreorganizowany i teraz niektóre rzeczy trudno znaleźć. Wśród nich wydaje się, że zniknęły książki w języku polskim. Jedyne języki słowiańskie, które pozostały, to rosyjski i ukraiński. Podręczniki językowe są zawsze dostępne, bardzo dobrze, ale to nie jest klasyczna lektura na relaks…
Doskonałą alternatywą do Dussmanna jest mały antykwariat w Neuköllnie, w pobliżu Boddinstrasse. Nazywa się Pequod Books. Na marginesie, to naturalnie cytat z Melvilla, czyli z powieści Moby Dick: kapitan Ahab podróżował na statku o tej samej nazwie. Właścicielem księgarni jest Álvaro, przyjazny bibliofil – oraz artysta wizualny – który wciąż wierzy w wolny przepływ kultury. Mimo inflacji jego używane książki mają nadal rozsądne ceny.
Gdy zbliżamy się do Pequod Books, widzimy dwa napisy na tablicy: „Books” (strzałka w stronę drzwi) i „No Books” (strzałka na zewnątrz). Fasadę zajmują graffiti ze zwierzętami sawanny: lew i gazela, żyrafa i zebra. Dlaczego sawanna, a nie morze ze statkiem? Bo graffiti są starsze niż księgarnia. Typowa berlińska sytuacja!
Wewnątrz znajdują się dwie sale pełne tomów. W pierwszej jest szereg regałów, których półki zawierają książki po hiszpańsku (kastylijsku), portugalsku, rumuńsku, szwedzku, duńsku, turecku, węgiersku, włosku… i oczywiście po polsku. Na krótkiej ścianie znajdują się książki w języku francuskim. Inna ściana oferuje wiele książek w języku angielskim. W drugiej sali są książki po niemiecku, podzielone na kategorie: literatura piękna, dziecięca, poezja, filozofia, psychologia, historia, krytyka literacka, socjologia, sztuka, kino.Cztery regały polskich książek w pierwszym pokoju nie są w ten sposób skategoryzowane – książki w nich stoją tylko w porządku alfabetycznym. “Mam około 80-100 używanych książek w języku polskim”, wyjaśnia Álvaro, “w tym jedną trzecią dla dzieci. Chociaż nie znam tego języka, dzięki Google Translate mogę wybrać, co kupuję. Podobnie jak w przypadku innych języków, w języku polskim oferuję tylko książki, które mi się podobają”. Można więc tu znaleźć powieść Faraon Bolesława Prusa w dwóch tomach (wydanie z 1954 roku), teksty Alice Munro oraz Eleny Ferrante (w tłumaczeniu), kilka komiksów Disneya (tłumaczone z włoskiego!), katalogi wystaw polskich, znane i mniej znane opowiadania sci-fi. Radosny chaos, tak bardzo, że Pequod mógłby się nazywać Babilonem. To idealne miejsce na zagubienie się wśród sawanny języków. Hic sunt leones… i polski ryczy z nimi.
- Simone o sobie: Urodziłem się w Bolonii, gdzie pod koniec lat 90 studiowałem nauki o komunikacji społecznej i mediach. Mieszkam w Berlinie od 2006. Pracuję jako tłumacz na własny rachunek i poza polonistyką studiuję bibliotekoznawstwo. Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż pójście do kina – na film polski.
Wywiad z Pauliną
Część II
Witam! Dzisiaj jest 2 maja 2023 r. Siedzę z Pauliną tutaj w stołówce w głównym budynku Uniwersytetu Humboldtów, gdzie obie studiujemy, i chciałabym ją zapytać o jej życie w Berlinie jako polska studentka. W ➚pierwszej części rozmawiałyśmy o jej oczekiwaniach od Berlina i o rzeczywistości berlińskiej, o pozytywnych, ale też o negatywnych stronach niemieckiej stolicy z jej punktu widzenia. Teraz ją zapytam o polskie społeczeństwo w Berlinie, czy istnieje Polska nad Sprewą i jak mieszkańcy niemieckiej stolicy postrzegają Polaków i Polki.
Mihaela: Teraz chciałabym Cię zapytać o stereotypy. Czy spotkałaś osobiście jakieś stereotypy o Polakach i Polkach tutaj z niemieckiej strony i jakie są one?
Paulina: No to np. z takich najbardziej nieprzyjemnych stereotypów to to, że Polacy kradną. I to słyszy się bardzo często, też w żartach, jest bardzo dużo popularnych żartów na ten temat. A z takich mniej oczywistych stereotypów, to np. jedna Niemka powiedziała mi, że ona ma wrażenie, że Polacy są bardzo niezorganizowanym narodem, ale że zawsze koniec końców jakoś dadzą radę i że jesteśmy bardzo spontaniczni i że nie musimy wszystkiego planować tak jak Niemcy. Inny… na pewno też słyszałam parę razy takie, ale to raczej ze strony starszej generacji, że w Polsce jest jakaś bieda albo że mamy toalety na zewnątrz, ale to były pojedyncze przypadki i wydaje mi się, że to chyba tylko mówią ludzie, którzy naprawdę nigdy nie byli. Ale tak w sumie, oprócz tego, to chyba nic innego nie słyszałam. Na pewno istnieją, ale po prostu nikt tego nie powiedział na głos.
M: Czy masz polską społeczność tutaj w Berlinie i czy ogólnie Polacy w Berlinie się łączą ze sobą, czy się wspierają?
P: Akurat tutaj na uniwersytecie pierwsze osoby, które ja poznałam i z którymi się zaprzyjaźniłam, to byli właśnie Polacy, bo to jakby fakt, że jesteśmy z Polski, nas łączył i do teraz jestem zaprzyjaźniona z tymi osobami, więc można powiedzieć, że tak, mam taką społeczność polską. Też mam tutaj dwie koleżanki, z którymi chodziłam do liceum w Polsce, i one teraz też studiują. Ale oprócz tego to wydaje mi się, że Polacy za granicą się nie do końca trzymają razem, raczej mają negatywny stosunek do siebie. Jest takie powiedzenie po polsku, że jeżeli Polak Polakowi za granicą nie zaszkodzi, to już mu pomógł. No i to powiedzenie wydaje mi się, że oddaje trochę tę mentalność Polaków za granicą. Oni często nie chcą mieć nic wspólnego w ogóle z Polską i ci, co wyjechali, często w ogóle nie lubią Polski, Polaków i dlatego wyjechali. No i to jest takie przykre, bo jak widzimy, załóżmy, czy Turcy, czy Arabowie w Berlinie, widzimy, że oni się bardzo trzymają razem, a Polacy raczej nawet często mają negatywny stosunek do siebie. No więc… nie wiem, jest to na pewno przykre, ale niestety jest. Ale wydaje mi się, że młodzi ludzie czy studenci to się trzymają razem, bo po prostu są w tej samej sytuacji życiowej.
M: Czy są Polska i jej kultura w Berlinie reprezentowane? Czy jest możliwe w jakimś sensie poznać Polskę tutaj albo nauczyć się czegoś o niej?
P: Na pewno jest dużo opcji, jeżeli ktoś jest tym zainteresowany. Wiem, że są sklepy polskie i restauracje. Nawet nasz Instytut Slawistyki na pewno tam też można się nauczyć języka polskiego, i nie tylko, bo też np. na innych uniwersytetach jest to oferowane, czy są też szkoły językowe. Jest też szkoła polska przy ambasadzie. Są na pewno jakieś instytucje kulturowe, które zajmują się właśnie propagowaniem, może propagowanie to jest złe słowo, ale… zajmują się polską kulturą. Ale ja akurat nic z tymi nie miałam do czynienia, dlatego że raczej nie interesowałam się tym do tej pory, więc nie wiem dokładnie, jak to wygląda.
M: Tak że nie uczestniczyłaś np. w jakich wydarzeniach Instytutu Polskiego w Berlinie?
P: Nie, dlatego że moje miasto jest tak blisko, że jestem prawie każdy weekend w Polsce i jak jestem w Niemczech, jakby nie mam potrzeby się angażować w takie rzeczy. Ale np. wiem, że jest to czasopismo „Kontakty” i czasami to czytam, i tam właśnie czytam o różnych wydarzeniach czy festynach, które są organizowane. Tam są osoby z różnych profesji w Berlinie, którzy też są Polakami i oferują swoje usługi. Więc jakby to mogłabym polecić, na pewno. Ale tak to nie uczestniczę za bardzo w tym życiu Polonii.
M: Już wspomniałaś o restauracjach. Czy możesz jakąś polską restaurację polecić?
P: Nie wiem, czy mogę polecić. Wiem, że one istnieją (śmieje się), ale… Wiem, że restauracja „Mały Książe”, to jest sklep z restauracją, słyszałam, że tam mają dosyć dobre jedzenie. Jest też restauracja „Breslau” chyba, która jest na Prenzlauer Bergu, też jej nie próbowałam, bo tak jak mówię, mam dostęp do tego jedzenia w Polsce, które jest tańsze i lepsze, tak że tutaj niestety nie chodzę. O, ja też pracowałam w jednym bystrze polskim, nazywa się „Tak tak”, ale właściciel niestety kupuje pierogi z Krakowa i tutaj je po prostu podgrzewa i sprzedaje je za 10 euro. No albo jest np. sklep „Pyza” na Neukölln i jeżeli chce się kupić polskie produkty, to na pewno tam warto się wybrać. Ale jeżeli chodzi o wartości kulinarne tych restauracji, nie jestem w stanie się wypowiedzieć.
M: Co jest lepsze w polskiej kuchni niż w niemieckiej?
P: Znaczy, ja niestety nie znam kuchni niemieckiej, dlatego że po prostu nie mam za bardzo możliwości, gdzie ją spróbować, bo załóżmy na stołówce, w menzie, to nie jest typowo niemieckie jedzenie, to jest bardziej takie międzynarodowe. Potem w mieście też bardzo rzadko są takie miejsca z tradycjonalnym niemieckim jedzeniem, a jeżeli są, to są drogie.
M: Dla turystów.
P: Tak. Trochę to niemieckie jedzenie zniknęło w ogóle z panoramy miasta. Dlatego że np. jak się jest w innych krajach, np. w Czechach czy w Polsce, to to jedzenie tradycjonalne jest wszędzie. I ludzie też oczywiście jedzą. A ja mam wrażenie, że sami Niemcy nie jedzą tego niemieckiego jedzenia, to raczej kupują coś tureckiego czy włoskiego, czy coś międzynarodowego. I wydaje mi się, że polska i niemiecka kuchnia są w pewnym sensie podobne, bo to mamy podobne składniki, czyli ziemniaki, kapustę, mięso, więc jakby to są te wspólne składniki i z chęcią bym… wydaje mi się, że kuchnia niemiecka by mi na pewno smakowała.
M: Czy masz jakieś rady dla polskich studentów czy studentek, którzy rozważają studia w Berlinie?
P: Tak, myślę, że największą radą jest to, żeby nastawić się na zupełnie inny system studiowania i trochę inny tryb życia, niż się ma w Polsce. Na przykład trzeba się nastawić, że trzeba być bardzo samodzielnym i trzeba samemu układać sobie plan zajęć. Nikt nie będzie kontrolował, czy nawet chodzisz na zajęcia, bo nie ma czegoś takiego jak listy obecności. Nikt nie będzie kontrolował, czy się nauczyłeś, czy zrobiłeś zadania, po prostu jesteś pozostawionym samym sobie i z tego powodu istnieje niebezpieczeństwo, że ludzie często przestają w ogóle chodzić na te studia, dlatego że nie ma żadnego przymusu. Właśnie to wymaga tej samodyscypliny. Studia w Niemczech wymagają dużo samodyscypliny i trzeba się nauczyć jak samemu organizować czas. Chociażby to, że w Polsce egzaminy są od razu po semestrze, piszesz egzaminy i masz wakacje. A tutaj czegoś takiego nie ma – to nawet sam możesz wybrać, kiedy piszesz te egzaminy. Albo pisanie tych prac semestralnych – jeżeli się studiuje kierunki humanistyczne, to trzeba się przygotować, że jest dużo pisania prac i w tym też się trzeba samemu się zorganizować i przyłożyć do tego. A oprócz tego trzeba się też nastawić, że poznawanie ludzi na pewno też jest trochę trudniejsze, dlatego że to jest obcy kraj, obcy język, i na początku trzeba się też przyzwyczaić do wielu rzeczy. No i to, że właśnie to nie jest aż tak łatwo jakby brać udział w życiu studenckim. Jest tak duże miasto i to, że studenci są takimi indywidualistami, sprawia, że można po prostu jakby spędzić cały semestr bez nawet rozmawiania z kimś. To jest możliwe.
M: Tak. Ja to też przeżyłam. (Śmiejemy się razem.) Czy masz też polecenia dla polskich studentów i studentek – imprezy, wydarzenia, restauracje, kluby, muzea, zabytki itd. tutaj w Berlinie, cos do zabawy?
P: Znaczy klubów jest na pewno dużo i to trzeba po prostu się zastanowić, jaki kto lubi rodzaj muzyki. Ja akurat przez to, że tutaj mieszkam od pięciu lat, a w sumie ponad trzy lata była pandemia, więc większości klubów nie miałam szansy poznać. Jest bardzo dużo barów, restauracji, szczególnie w dzielnicach jak np. Kreuzberg, którą bardzo polecam, czy Prenzlauer Berg. W Berlinie wydaje mi się, że gdziekolwiek się pójdzie, to można coś ciekawego znaleźć. A jeżeli chodzi o wydarzenia, jakieś kulturalne imprezy to może po prostu być na bieżąco z jakimiś tam informacjami z uniwersytetu, bo uniwersytet też organizuje wiele rzeczy.
M: I na koniec, jakie są twoje plany? Czy zostaniesz tutaj, czy wrócisz do Polski?
P: Rozważam wiele możliwości, jedną jest robienie doktoratu tutaj w Berlinie, ale oczywiście to nie jest nic pewnego i też zobaczymy, jakie bym miała oceny w trakcie studiów magisterskich. Inną opcją byłoby zaczęcie czegoś zupełnie innego (śmieje się), jakichś studiów, jeżelibym nie znalazła pracy w slawistyce. Wydaje mi się, że nie biorę pod uwagę powrotu do Polski, chociażby ze względu na zarobki i przez to, że już mam doświadczenie zagraniczne. I pomimo tego, że czasami tęsknię za Polską, to zawsze, jak tam wracam, to stwierdzam, że ja jednak chcę mieszkać za granicą. Też biorę pod uwagę to, że może w innym kraju będę mieszkać, ale myślę, że to wszystko się rozjaśni mi dopiero jak skończę studia i zobaczę, jakie są możliwości pracy.
M: Jak długo masz jeszcze na studia?
P: Zostały mi dwa semestry.
M: No to życzę Ci wszystkiego najlepszego, na studiach i też w pracy. Dziękuję bardzo za rozmowę!
P: To ja dziękuję!
- Mihaela o sobie: Urodzona w Czechach, wychowana w Bułgarii, polonistka. Mieszkam w Berlinie od 2019 r. i uważam go za źródło bogatego natchnienia literackiego. Studia slawistyczne są jednym z najważniejszych kroków mojego życia. Językoznawstwo to moja przyszłość.