Archiv für Februar 2025

Święta Wojna

Autor: Eryk Kowalik

Żużel to dla mnie miłość od dziecka. Ten sport jest nie tylko emocjonujący, ale też wyjątkowy w swojej kulturze – bliskość kibiców, atmosfera na stadionach, pasja przekazywana z pokolenia na pokolenie. Gdy w Zielonej Górze słyszę ryk silników Falubazu, czuję się jak w domu. Ale żużel, jak każda dyscyplina z oddanymi fanami, ma też swoją mroczniejszą stronę. Tę, o której nie mówi się głośno, ale którą zna każdy, kto choć raz był na meczu ligowym, zwłaszcza w miejscach, gdzie sport przenika się z lokalną tożsamością.Nie oszukujmy się – żużel to nie tylko sport, ale też kibicowskie wojny, które od lat toczą się zarówno na trybunach, jak i poza nimi. W Polsce każdy wie, że derby Zielona Góra – Gorzów to coś więcej niż sportowa rywalizacja. To historia, tradycja, nienawiść, która przez lata budowała się między kibicami Falubazu i Stali. Kto był na derbach, ten wie, że to nie jest zwykły mecz – to święta wojna. Atmosfera gęstnieje już na długo przed pierwszym biegiem, a policja dobrze wie, że nie może sobie pozwolić na chwilę nieuwagi.

I choć żużel nie kojarzy się z tak agresywną sceną kibicowską jak piłka nożna, to jednak w wielu miastach istnieją grupy, dla których mecze są tylko pretekstem do rozliczeń. Większość kibiców chce po prostu oglądać emocjonujące wyścigi, ale są też tacy, dla których barwy klubowe to coś więcej – powód do walki. Nie brakuje historii o ustawianych „ustawkach” kiboli żużlowych, o atakach na przyjezdnych fanów, o napięciach, które przenoszą się z trybun na ulice. W Polsce, a także w niektórych częściach Niemiec, można znaleźć ekipy kibicowskie, które działają jak w piłce nożnej – mają swoje zasady, hierarchie i wrogów, których nienawidzą bardziej niż cokolwiek innego.Niektórzy mogą się zdziwić – jak to, żużel i kibole? Przecież to sport rodzinny, ludzie przychodzą na mecze z dziećmi, atmosfera jest festynowa. Owszem, to prawda, ale wystarczy wejść głębiej w świat fanatycznych grup kibicowskich, by zobaczyć, że nie zawsze chodzi tylko o sport. W Polsce są miasta, gdzie żużlowi kibice działają ramię w ramię z piłkarskimi ekipami. Sojusze, konflikty, nienawiść – to wszystko przenosi się z boisk na stadiony żużlowe.

Berlin mógłby być miejscem, gdzie żużel rozwijałby się bez tego bagażu. Może właśnie brak drużyny sprawia, że tu nie ma jeszcze tych negatywnych aspektów. Ale gdyby kiedyś powstał tu klub, czy uniknąłby tej kibicowskiej wojny, która w innych miastach rozgrywa się od lat? Czy żużel w Berlinie byłby czystym sportem, czy też w końcu ściągnąłby grupy, dla których trybuny to coś więcej niż doping?

Co o tym sądzicie? Czy kibicowska wojna to nieodłączny element sportu, czy można ją wyeliminować? A może to właśnie żużel, mimo swojej ciemnej strony, ma szansę pozostać sportem, który łączy, a nie dzieli?

  • Eryk o sobie: Urodziłem się w Polsce i od zawsze fascynowało mnie odkrywanie nowych miejsc. Podróże to dla mnie nie tylko sposób na poznawanie świata, ale także na rozwój i zdobywanie nowych doświadczeń. Uwielbiam poznawać inne kultury, ludzi i ich historie, bo każda podróż wnosi coś wyjątkowego do mojego życia. Studiuję germanistykę oraz języki słowiańskie, ponieważ fascynuje mnie różnorodność języków i ich wpływ na kulturę.

27. Februar 2025 | Veröffentlicht von Jan Conrad | Kein Kommentar »
Veröffentlicht unter Polska nad Sprewą, Teksty z 2024/25 r.
Verschlagwortet mit , , , ,

Metanol, emocje i rywalizacja

Autor: Eryk Kowalik

Żużel w Berlinie? Brzmi jak absurd, jak coś niemożliwego, a przecież to właśnie w stolicy Niemiec odbywały się wielkie zawody sportowe, to tu żyje pasja do rywalizacji, a sport jest niemalże religią. I właśnie dlatego jako kibic Falubazu Zielona Góra nie mogę się pogodzić z faktem, że w Berlinie, mieście tak otwartym na różne dyscypliny, tak chłonącym kulturę sportu, nie ma miejsca dla czarnego sportu. Jak to możliwe, że w metropolii o takiej skali nie istnieje żaden klub żużlowy? Że nie ma toru, na którym można byłoby organizować zawody? Że jeśli berliński kibic żużla chce poczuć zapach metanolu i usłyszeć ryk silników, musi wsiąść w samochód i przejechać setki kilometrów do Polski lub Landshut?

A przecież Niemcy nie są pustynią żużlową. W Landshut żużel ma się dobrze, Güstrow i Stralsund wciąż organizują zawody, a niemieccy zawodnicy od czasu do czasu pojawiają się nawet w polskiej lidze. To nie jest sport, który w Niemczech by umarł – on po prostu nigdy nie dostał tu odpowiedniej szansy na rozwój. Ale Berlin? Miasto, które w swoim DNA ma rywalizację, emocje i wielkie wydarzenia, powinno być naturalnym miejscem dla tego sportu. Patrząc na przeszłość, można wręcz powiedzieć, że Berlin już miał swoją szansę na żużlową historię – w 2001 roku odbyła się tu runda Grand Prix Niemiec,a sam Tomasz Gollob wygrał zawody na stadionie Friedrich-Ludwig-Jahn-Sportpark. A jednak nie było kontynuacji. Nikt nie podjął rękawicy, nikt nie pomyślał, że może warto ten sport tutaj rozwinąć. 

Jeszcze kilka lat temu istniał Wolfslake Falubaz Berlin, drużyna, która startowała w niemieckiej Bundeslidze. W tamtym czasie można było jeszcze mieć nadzieję, że coś się tu ruszy, że Berlin zrozumie, jak wielki potencjał kryje się w żużlu. Ale dziś? Nie ma po niej śladu. Nie ma drużyny, nie ma toru, nie ma wizji. Co więcej, brakuje nawet rozmów na ten temat, jakby w tym mieście nikt nie wierzył, że żużel mógłby tu zaistnieć na stałe.

A przecież wystarczy wyjść na ulicę i zobaczyć, jak bardzo Berlin kocha sport. Hertha i Union rywalizują o serca piłkarskich kibiców, koszykarze ALBA Berlin świętują sukcesy na parkietach, a Eisbären Berlin co sezon przyciągają tłumy na mecze hokejowe. Berlin organizuje maratony, wielkie turnieje, wyścigi. Więc czemu nie ma tu żużla? To pytanie, które wraca do mnie za każdym razem, gdy myślę o tym mieście. Nie mam wątpliwości, że gdyby tylko pojawiła się inicjatywa, Berlin mógłby stać się żużlową stolicą Niemiec. Jest tu odpowiednia infrastruktura – nawet jeśli nie ma toru, to jego budowa nie jest przecież niemożliwa. Jest ogromna baza potencjalnych kibiców – nie tylko Niemców, ale też Polaków, którzy w Berlinie mieszkają i pracują, a dla których żużel to część tożsamości. I jest wreszcie sportowa kultura, w której każdy, kto wniesie coś nowego, ma szansę na sukces. Wyobrażam sobie turniej na 25-tysięcznym stadionie, międzynarodowe gwiazdy, tysiące kibiców z flagami w rękach. Widzę, jak na trybunach zasiadają fani z Polski i Niemiec, jak w Berlinie rodzi się nowa sportowa tradycja, jak w końcu ktoś mówi: tak, to ma sens. Bo przecież ma. Tylko nikt jeszcze nie odważył się tego zrobić. Może czas to zmienić? Może w końcu ktoś w Berlinie spojrzy na żużel inaczej – nie jak na egzotyczną ciekawostkę, ale jak na sport, który może stać się częścią tego miasta? 

A może właśnie Ty masz pomysł, jak przekonać Berlin, że warto? Czekam na Twój komentarz!

  • Eryk o sobie: Urodziłem się w Polsce i od zawsze fascynowało mnie odkrywanie nowych miejsc. Podróże to dla mnie nie tylko sposób na poznawanie świata, ale także na rozwój i zdobywanie nowych doświadczeń. Uwielbiam poznawać inne kultury, ludzi i ich historie, bo każda podróż wnosi coś wyjątkowego do mojego życia. Studiuję germanistykę oraz języki słowiańskie, ponieważ fascynuje mnie różnorodność języków i ich wpływ na kulturę.

24. Februar 2025 | Veröffentlicht von Jan Conrad | 1 Kommentar »
Veröffentlicht unter Polska nad Sprewą, Teksty z 2024/25 r.
Verschlagwortet mit , ,

Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy

Autor: Maks Kowalska

Święta Bożego Narodzenia są dla wielu kultur też czasem pomocy dla tych, co mają gorzej. Tak powstała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy (WOŚP), filantropijna fundacja, której celem jest ratowanie żyć chorych osób, szczególnie dzieci. Co roku wybiera się konkretny cel medyczny, na który są zbierane pieniądze. 

Trzeciego stycznia 1993 r. odbył się pierwszy koncert w Warszawie, gdzie uzbierano 3.773.443,38 PLN na ”choroby serca najmłodszych pacjentów” i kupiono szpitalom między innymi kardiomonitory, inkubatory, defibrylator, respirator itd. Od tej pory odbywa się WOŚP co roku w Polsce, ale też w innych krajach są organizowane zbiorki pieniędzy w jej imieniu, w Berlinie już od kilkunastu lat. 

W tym roku odbył się 33. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, podczas którego artyści grali dla onkologii i hematologii dziecięcej; tegorocznym motywem było bezpieczeństwo i zdrowie dzieci. Berliński finał WOŚP odbył się w sobotę, 25.1.2025, poprzedzając niedzielne wydarzenia w Polsce. W sumie zebrano w tym roku 178.531.625 PLN, czyli w przeliczeniu 42.710.120,65 EUR! 

Impreza w Berlinie składała się z dwóch części: pierwsza dziecięca z balem karnawałowym i malowaniem twarzy oraz druga artystyczna z występami artystów jak między innymi „Polenpapa” (Mateusz Stach), „Duxius” albo „Wszyscy Byliśmy Harcerzami”. Dodatkowo odbywają się aukcje z najróżniejszymi nagrodami, jak nauka jazdy konnej, filiżanka z Ambasady Polskiej w Berlinie, podwójne zaproszenie na koncert „Dzień Kobiet” w Admiralspalast i wiele, wiele więcej, wszystko na dobry cel pomocy! 

WOŚP żyje z pomocy wolontariuszy, którzy pomagają zebrać pieniądze, chodząc z kubkiem lub oferowaniem swoich usług na aukcji albo i graniem muzyki jako artyści! Na pewno będą też w następnym roku szukać pomocników – a co jest bardziej wdzięczne niż pomaganie innym?

WOŚP na Facebooku: https://www.facebook.com/wosp.berlin

  • Maks o sobie: Urodziłem się w Warszawie i wyjechałem z rodzicami do Monachium, kiedy miałem pięć lat. W domu mówiliśmy tylko po polsku – mama wprowadziła taką zasadę. Dzięki temu miałem okazję zdania egzaminu maturalnego w języku polskim, co pozwoliło mi utrzymać połączenie z moimi polskimi korzeniami. Obecnie studiuję literaturę niemiecką oraz polonistykę – łączy to moje dwa największe zainteresowania.

Królowa dancingu

Autor: Simone Aglan-Buttazzi

Jeszcze jeden polski film w berlińskim Kinie Krokodil. Jeszcze kilka minut czekania pod krokodylem Alexa Flemminga wiszącym w wejściu. Jeszcze jedna mała wystawa: po tej o Siergieju Paradżanowie – surrealistyczne obrazy Klausa Zylli.

Film pod tytułem Vika! (2023) jest dokumentem Agnieszki Zwiefki o Wirginii Talan Szmyt, najstarszej didżejce w Polsce. Urodzona w 1938 roku w wiosce na terenie dzisiejszej Białorusi, „Vika” spędziła dzieciństwo w Wilnie, a następnie zrobiła karierę jako pedagog w Warszawie. Obecnie jest ona ikoną lgbtqia+ i aktywistką walczącą z „ageizmem”, czyli dyskryminacją osób starszych.

Na początku filmu widzimy ją występującą w środku marszu równości ulicami polskiej stolicy, a na końcu Wirginia tańczy I will survive Glorii Gaynor w towarzystwie innych energicznych staruszków. Vika! trwa jedynie 74, intensywne minuty. Reżyserka jest również autorką scenariusza, którego zadaniem jest ograniczenie improwizowanych dialogów. Zwiefka wykonuje świetną robotę przedstawiając nam niezwykłą kobietę, która nie poddaje się upływowi czasu. Mimo sceptycyzmu jej rodziny i niektórych kolegów „trzeciego wieku”, którzy nie chcą się „pokazywać” (bo według nich starość powinna być ukrywana), Wirginia udowadnia, że życie może być długie, pełne niespodzianek i nowych tożsamości – także zawodowych – odkrywanych z biegiem czasu.Oglądając zwiastun, można odnieść wrażenie, że ten film dokumentalny wykorzystuje Vikę do opowiedzenia o życiu osób lgbtiaq+ w Polsce, i częściowo tak jest. Warszawa w filmie wygląda jak Berlin, a „strefy wolne od lgbt”, których kilka lat temu chciał PiS, wydają się na szczęście odległe. Prawdziwą bohaterką filmu jest jednak starość. Swoją cielesnością Vika uosabia nieoczekiwaną, ale nie groteskową witalność, a swoimi słowami bez retoryki i złudzeń zastanawia się nad czasem, który jej pozostał. Z tego punktu widzenia sekwencje nakręcone podczas koronawirusa nabierają szczególnego tragizmu, ponieważ pokazują Wirginię samą w domu z kotem, bez bezpośredniego kontaktu z młodymi ludźmi pod stroboskopowymi światłami dyskoteki. Jej dzieci nie akceptują faktu, że jest didżejką, i niechętnie odbierają jej telefony. Ta nowa „córka” dancingu po syrenach PRL-u ze slynnego filmu Agnieszki Smoczyńskiej naprawdę ma cechy heroiczne i tragiczne. Vika! jest dedykowany „naszym przyszłym jaźniom”. Wspaniała idea, że możemy stać się tym, kim chcemy, nawet za kilka lat. Życie jest piękne.

  • Simone o sobie: Urodziłem się w Bolonii, gdzie pod koniec lat 90 studiowałem nauki o komunikacji społecznej i mediach. Mieszkam w Berlinie od 2006. Pracuję jako tłumacz na własny rachunek i poza polonistyką studiuję bibliotekoznawstwo. Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż pójście do kina – na film polski.

Cyberwojna, ludzki opór

Autor: Simone Aglan-Buttazzi

Uniwersytet Trzech Pokoleń (UTP) to polsko-berliński projekt kulturalny, animowany przez stowarzyszenie Policultura w ścisłej współpracy z Uniwersytetem Humboldtów a przede wszystkim z Instytutem Slawistyki i Hungarystyki. Na stronie https://utp.berlin można zapisać się do newslettera, który jest najlepszym sposobem, aby być na bieżąco z działaniami UTP. Inicjatywy te często odbywają się w głównym budynku naszego uniwersytetu, czyli Unter den Linden 6 – pierwsze piętro, zachodnie skrzydło.

Wykłady zorganizowane przez UTP to moje ulubione okazje kulturalne związane z Polską w Berlinie, wraz z kilkoma spotkaniami bpb (Bundeszentrale für politische Bildung) na temat geopolityki i wyborów, skupiającymi się czasami na sytuacji polskiej. Inicjatywy UTP nierzadko mają charakter polityczny, ale mogą również dotyczyć literatury i innych dyscyplin. Chodzi o lekcje z udziałem gościa akademickiego z Polski, który (albo która) przemawia przez 90 minut, wyświetlając plik Power Point. Publiczność jest mieszana. Polacy są większością, a dla tych, którzy nie rozumieją języka, dostępne jest tłumaczenie symultaniczne przez słuchawki. Przemówienia wstępne i końcowe nie zawsze są w obu językach: po polsku i po niemiecku. Czasem czuję się jak na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Ostatni wykład, w którym brałem udział, był na temat cyberwojny prowadzonej przez Rosję. W jakim sensie cyberwojna? Nie tylko ataki hakerskie, ale także strategie dezinformacyjne, na które Polska, ze względu na swoją pozycję geopolityczną, jest szczególnie wrażliwa. Andrzej Kozłowski, doktor nauk politycznych, jest między innymi byłym redaktorem naczelnym portalu CyberDefence24.pl. Tytuł jego lekcji brzmiał Wojna Rosji z Zachodem w cyberprzestrzeni. Można ją obejrzeć na kanale Youtube założyciela UTP Bogusława Flecka (link): Wojna Rosji z Zachodem

Podstawowa teza jest taka, że rosyjskie służby wywiadowcze zawsze były ekspertami na polu dezinformacji. Tak zwane „aktywne środki” zimnej wojny stały się narzędziami nowej formy działań wojennych. Na ich celowniku nadal jest Zachód. Historia prób dezinformacji w Rosji zaczyna się od czasów Ochrany. Słynna była operacja Trust w latach dwudziestych przeciwko wrogom bolszewizmu, ale też operacja Denver w latach osiemdziesiątych. Ta ostatnia miała na celu przekazanie idei, że wirus HIV został wyprodukowany w laboratorium w Ameryce.

Obecna rosyjska wojna hybrydowa jest inspirowana przez Doktrynę Gierasimowa, która określa kontury konfliktu nowego typu, stałego w czasie, rozproszonego w przestrzeni i poza jakimkolwiek porozumieniem międzynarodowym, ponieważ jest niewidoczny i łatwy do obalenia: „To nie byliśmy my”. Strategia ta jest dosłownie bez granic geograficznych i społecznych. Ona dotyczy wszystkich, przynajmniej każdej osoby, która ma dostęp do Internetu. Taka wojna niewidzialna funkcjonuje świetnie na poziomie poznawczym i emocjonalnym, i uzupełnia klasyczną wojnę w terenie. Co z tym zrobić? Jak się bronić? W cyberprzestrzeni, tylko nasze kompetencje, nasza kultura, pomogą nam odróżnić niebezpieczne kłamstwo od sprawdzonej informacji. Dlatego moderator spotkania, Piotr Olszówka, zakończył wieczór czasownikiem, który dziś bardziej niż kiedykolwiek zastąpił „stawiać opór”: uczyć się, uczyć się, uczyć się.

  • Simone o sobie: Urodziłem się w Bolonii, gdzie pod koniec lat 90 studiowałem nauki o komunikacji społecznej i mediach. Mieszkam w Berlinie od 2006. Pracuję jako tłumacz na własny rachunek i poza polonistyką studiuję bibliotekoznawstwo. Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż pójście do kina – na film polski.
15. Februar 2025 | Veröffentlicht von Jan Conrad | Kein Kommentar »
Veröffentlicht unter Polska nad Sprewą

Polskie imiona w niemieckim świecie

Autorka: Nell Łach

Nazywam się Nell — na pierwszy rzut oka niezbyt polskie imię. Jednak pochodzi ono z popularnej polskiej książki oraz filmu „W pustyni i w puszczy“. Przez dekady była to lektura obowiązkowa w polskich szkołach. Główna bohaterka nazywa się Nel (według Google to wymyślone imię przez autora) jednak aby ułatwić mi życie w Niemczech, moi rodzice dodali podwójne ´l´ zamiast pojedynczego. Myślę, że to bardzo sprytne z ich strony — to jest imię typu „undercover“. Polacy często je rozpoznają, lecz dla Niemców to po prostu jakieś niezwykłe imię. Pewnie że nauczyciele mieli trudności z moim imieniem i często nazywali mnie Nele lub Nelly, chociaż nigdy nie doświadczyłam przez nie dyskryminacji.

Imię mojej siostry także dostosowano do międzynarodowej ortografii — zamieniono literę ´w´ na ´v´. Mimo że urodziła się w Polsce, nasi rodzice świadomie podjęli tę decyzje. Zdali sobie sprawę, jaką potęgę ma coś tak prostego jak imię, jeśli chce się zbudować życie za granicą.

Moim rodzicom jest bardzo trudno ze swoimi imionami w Niemczech. Oboje mają jedne z najbardziej skomplikowanych polskich imion, na które Niemiec może trafić. Nikt nie potrafi ich wymówić, a co dopiero napisać, i ludzie od razu wiedzą, że nie są Niemcami. Zanim zdążą ich poznać, już mają podstawę do dyskryminacji.

Bardzo często zauważyłam, że dzieci polskich rodziców mają zniemczone wersje polskich imion. Zuzanna staje się Susanne, Patrycja – Patricia, Mateusz – Matthäus i tak dalej. Co ciekawe — w domu używa się wyłącznie polskiej wersji. Moim zdaniem, to pięknie pokazuje napięcie między polską i niemiecką tożsamością: Rodzice chcą, aby ich dzieci były dobrze zintegrowane i nie doświadczały tyle dyskryminacji co oni; jednocześnie bardzo zależy im na zachowaniu polskiej kultury i przekazywaniu polskiej tożsamości swoim dzieciom. I oczywiście, dla Polaków, dokładnie jak w wielu słowiańskich kulturach, imię oficjalne jest rzadko używane. Moje imię na przykład ma pięć różnych zdrobnień — Nelka, Nela, Nelcia, Neluś, Nelunia. Myślę, że właśnie dlatego nie jest to aż taka duża sprawa i ofiara dla polskich emigrantów, kiedy „nie mogą“ nadać dzieciom typowe polskie imię. Wiedzą, że to tylko formalności.

Dla ludzi na emigracji imię może albo bardzo utrudnić, albo ułatwić życie. Kiedy decydują się na imię dla dziecka, nie chodzi tylko o to, czy ładnie brzmi. Myśli się o przyszłości w nowym kraju. W Niemczech, imię Nell chroni mnie przed dyskryminacją i symbolizuje, że moi rodzice chcieli umożliwić mi łatwiejsze życie za granicą. A takie imiona jak Nelka lub Nelcia pokazują mi, gdzie leżą moje korzenie i skąd pochodzę..

A co twoje imię oznacza dla ciebie?.

  • Nell o sobie: Urodziłam się w Berlinie jako dziecko dwojga Polaków, dlatego polska kultura i język są ważną częścią mojej tożsamości. Obecnie studiuję filologię polską i rosyjską, ponieważ fascynują mnie języki słowiańskie. Nauka języków obcych to moja pasja.
12. Februar 2025 | Veröffentlicht von Simone Aglan-Buttazzi | Kein Kommentar »
Veröffentlicht unter Polska nad Sprewą

Dorastać dwujęzycznie

Autorka: Nell Łach

Pierwszym językiem, który nabyłam, był polski. W domu mówiliśmy tylko po polsku, a dopiero w przedszkolu przyswoiłam sobie niemiecki z pomocą nauczycielek.

Już w młodym wieku byłam bardzo świadoma tego, jak ludzie postrzegali nas — rodzinę polskojęzyczną w Niemczech. Niestety, kiedy byłam dzieckiem, czasami wstydziłam się tego, szczególnie moich rodziców. Było mi głupio, gdy nauczyciele widzieli, że moi rodzice mają trudności z językiem niemieckim, a ja musiałam tłumaczyć niektóre rzeczy. Często czułam, że ludzie nas oceniają negatywnie, kiedy publicznie rozmawialiśmy po polsku.

Dorastając, miałam wielu przyjaciół polskiego pochodzenia i często rozmawialiśmy po polsku. Pewnego dnia nauczycielka to usłyszała, podeszła do nas i zakazała nam mówić po polsku w szkole. Z drugiej strony, w domu zabraniano nam z siostrą rozmawiać po niemiecku. Mimo to, gdy rodzice dostawali oficjalne listy, nagle oczekiwali, że jako dziesięciolatka napiszę odpowiedź po niemiecku – i to w języku urzędowym.

Niestety, w szkole miałam wiele niepotrzebnych kompleksów związanych z moim niemieckim. Ludzie śmiali się ze mnie, gdy czasem popełniałam błędy albo mówili, że mój niemiecki jest niby na poziomie B1, mimo że to mój język ojczysty. Nauczycielka skierowała mnie nawet do logopedy, ponieważ miałam trudności z wymową pewnego niemieckiego dźwięku. Wiem, że brzmi to dziwnie — przecież urodziłam się w Niemczech. Jednak dużo ludzi nie zdaje sobie sprawy, jaki mocny wpływ to ma, gdy rodzina nie mówi w języku kraju, w którym się dorasta. Właściwie, już długo nie mieszkam u rodziców, czyli mówię na co dzień znacznie więcej po niemiecku niż po polsku, ale nadal widzę efekty dwujęzycznego dorastania w moim niemieckim.

Z drugiej strony, kiedy odwiedzałam rodzinę w Polsce, śmiano się z mojego niemieckiego akcentu i także z moich błędów. W obu krajach miałam poczucie, że ze względu na język nie należę w pełni do żadnego z nich.

Dorastanie w dwujęzyczności to jak podwójne życie. Przez całe dzieciństwo mój mózg musiał funkcjonować w dwóch językach, a ja ciągle przełączałam się z jednego na drugi. W szkole wszystko odbywało się po niemiecku, ale gdy wracałam do domu, czułam się jak w Polsce. Nagle nie byłam Nell, ale Nelką, a rozmowy, telewizja, książki i tak dalej były po polsku.

Dziś jestem dumna z tego, że mówię w dwóch językach, i widzę oraz bardzo doceniam zalety dwujęzyczności. Uważam, że to ogromny dar. Dzięki niej od małego znam dwa języki, których nie musiałam się nauczyć, i łatwiej jest mi opanować kolejne. Gdybym nie dorastała w dwóch językach, być może nigdy nie odkryłabym swojej pasji do nauki języków obcych.

  • Nell o sobie: Urodziłam się w Berlinie jako dziecko dwojga Polaków, dlatego polska kultura i język są ważną częścią mojej tożsamości. Obecnie studiuję filologię polską i rosyjską, ponieważ fascynują mnie języki słowiańskie. Nauka języków obcych to moja pasja.
9. Februar 2025 | Veröffentlicht von Jan Conrad | Kein Kommentar »
Veröffentlicht unter Polska nad Sprewą

Niemiecko-polskie media mniejszości 

Autorka: Sara

Gdy istnieje norma, istnieją zawsze grupy, które odróżniają się od tej normy. Tak też, kiedy przyjrzymy się ludności jednego kraju, składa się ona z większości i z jednej lub więcej grup mniejszości. Jako mniejszość określa się procentualnie mniejszą część ludności, która się odróżnia przez cechy osobiste lub kulturowe.

Często takie mniejszości tworzą bliską wspólnotę między sobą i nowe przekazy medialne, których treść kieruje się szczególnie do członków tych mniejszości.

Następnie przedstawię dwa takie niemiecko-polskie media dla mniejszości niemieckiej:

„Wochenblatt“ To jest gazeta śląska, która debiutowała w roku 1990 i do dziś działa. Ta gazeta była w roku powstania pierwszym medium dla mniejszości niemieckiej w Polsce. Zawiera ona jednojęzyczne artykuły po niemiecku lub po polsku, ale także dużo artykułów w formacie dwujęzycznym.

„Mittendrin“ To nazwa radia internetowego pod kierownictwem polsko-niemieckiego zespołu redakcyjnego  w Raciborzu na Górnym Śląsku. Ta stacja radiowa się 06.01.2006. Od tego czasu działa dla mniejszości niemieckiej jako portal informacyjny i kawałek ojczyzny z niemiecką muzyką.

Następnie przedstawię jeszcze dwa magazyny które mają  jako temat język polski i są pisane dwujęzycznie:

„Dialog“ Ten dwujęzyczny magazyn ukazał się po raz pierwszy w roku 1987; od tego czasu zespół redakcyjny z siedzibą w Berlinie zajmuje się takimi tematami jak rozwój niemiecko-polskiej społeczności i kultury polskiej. Magazyn  jest wydawany kwartalnie, to znaczy co trzy miesiące, można go kupić w Niemczech, ale także w Polsce.

„Polonus“ Tak się nazywa młody dwujęzyczny magazyn z siedzibą w Ostriz,  który po raz pierwszy ukazał się w roku 2020 i jest wydawany półrocznie w nakładzie 1000 egzemplarzy. Głównym tematem tego magazynu jest język polski.

6. Februar 2025 | Veröffentlicht von Simone Aglan-Buttazzi | Kein Kommentar »
Veröffentlicht unter Polska nad Sprewą

Melancholia i prawa obywatelskie

Autor: Simone Aglan-Buttazzi

Kino Krokodil w dzielnicy Prenzlauer Berg to kawałek Europy Środkowo-Wschodniej w Berlinie. Programowane tutaj są przede wszystkim filmy w językach słowiańskich z napisami. Wejście kina to mała przestrzeń wystawiennicza. Widać czarnego krokodyla na suficie, starą kabinę kinooperatora pełną radzieckich pamiątek i instalację artystyczną w formie ołtarzu dla Siergieja Paradżanova, legendarnego ormiańskiego reżysera urodzonego w Gruzji, którego filmy wciąż są dobrym przekładem poezji wizualnej.

W listopadzie szedłem do tego kina na film fabularny Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englera, Kobieta z…, polsko-szwedzką produkcję prezentowaną na Festiwalu Wenecji w 2023 roku. Film ten jest kroniką pięćdziesięciu lat z życia Andrzeja Wesołego, który stał się Anielą. Czasownik „stać się” jest jednak niepoprawny. W rzeczywistości tematem jest trwająca całe życie walka o bycie sobą, mimo oporu społeczeństwa i systemu politycznego. Aniela, mieszkająca w małym miasteczku (film nakręcono w Kłodzku), urodziła się w niewłaściwym ciele.

Jej osobista podróż rozgrywa się na tle zmieniającej się Polski, od ery Solidarności do turbokapitalizmu III Rzeczypospolitej. Aniela staje się coraz bardziej sobą, ale rzadko jest wesoła. Dominujący smutek – z kilkoma wyjątkami – jest moim zdaniem głównym problemem Kobiety z…, stylistycznie odmiennej od takich filmów jak Ciało (2015) czy Twarz (2017), które opowiadają o Polsce z mieszanką humoru i groteski. Film jest sabotowany przez stałe poczucie porażki.

Reżyserka uwielbia tematy, które w Polsce są kontrowersyjne. W imię… (2013) opowiada o homoseksualności w kościele, Twarz o pierwszym transplantacji twarzy na świecie, w cieniu ogromnego Chrystusa Świebodzińskiego. Narracja Kobiety z… dotyczy też sztucznych twarzy, w tym przypadku męskiej tożsamości płciowej Anieli, granej najpierw przez Mateusza Więcławka a następnie przez Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik. Rolę jej żony Izy odgrywają Bogumiła Bajo (młoda Iza) i Joanna Kulig (dorosła). Miłość Aniely i Izy to serce filmu.Kobieta z… często wygląda na dzieło zrobione dla rynku międzynarodowego, w takim sensie, że historia jest zbyt skonstruowana, przykładowa. Brakuje jej magicznego, niesamowitego elementu innych filmów Szumowskiej i Englerta, ostatnio Śniegu już nigdy nie będzie (2020). Trochę więcej wizualnej poezji dobrze zrobiłoby temu bardzo realistycznemu filmowi, który próbuje odróżnić się od dokumentów Trans-misja (2008) Julie Land i Justyny Struzik oraz Trans-akcja (2010) Sławomira Grünberga i Katki Reszke. Kobieta z… jest jednak ważnym i odważnym świadectwem, potępiającym poważną próżnię legislacyjną w Polsce.

  • Simone o sobie: Urodziłem się w Bolonii, gdzie pod koniec lat 90 studiowałem nauki o komunikacji społecznej i mediach. Mieszkam w Berlinie od 2006. Pracuję jako tłumacz na własny rachunek i poza polonistyką studiuję bibliotekoznawstwo. Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż pójście do kina – na film polski.
3. Februar 2025 | Veröffentlicht von Jan Conrad | Kein Kommentar »
Veröffentlicht unter Polska nad Sprewą, Teksty z 2024/25 r.